Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/228

Ta strona została przepisana.

więzienia, w których nędzne życie pędzili zakładnicy, zbierani skrzętnie na wszelki wypadek i również wartami poobstawiani, wreszcie widoczki idylliczne jak z „Gartenlaube“, rozrzewniające obrazki z cichego niemieckiego „Familienleben“, przechowywane w „ciepluszkach“ mieszane, a więcej niż podejrzane różne „misje“ niemieckie — dostojne damy z minami czcigodnych barones, szanowni profesorowie, oddane pieczy o ludzkość siostrzyczki „Czerwonego Krzyża”, wszyscy korzystający z prastarej słowiańskiej gościnności czeskiej i mniej zresztą miłego towarzystwa znudzonego i ziewającego „kluka“ z bagnetem. Wszystko było ogromnie skromne i proste. Jeśli gdzieindziej ten i ów urzędnik czy oficer czeski starał się dla siebie o „salonkę“ czy wóz Pullmanowski, oświetlony elektrycznie, to tu nie było żadnego zbytku, żadnej parady, żadnej pozy ani udawania.
Niwiński, znalazłszy się wśród mnóstwa znajomych, kręcił się między nimi, odwiedzał ich, rozmawiał i badał teren. Naogół nastrój dla Polaków był życzliwy, mimo, iż „Czesko-słowacki Dziennik”, nie wiadomo z czyjego poduszczenia, ogłosił przyniesioną z Czech przez jakiegoś sztabowca wieść, iż do tłumienia rozruchów w Czechach używane były legjony polskie, co było tem bardziej niemożliwe, że — pomijając wszystkie inne względy — legjony polskie w Austrji wówczas już nie istniały. Ogół delegatów z radością witał myśl formowania wojsk polskich, szło tylko o to, czy ludzie decydujący zdają sobie sprawę z wszystkich piekielnych zawikłań, w jakie wpaść muszą w następstwie tej akcji. Niwiński, raz wszedłszy na obraną przez