Ale nietylko młoda, elektrycznością stepów naładowana atmosfera Omska nastrajała Niwińskiego tak wesoło. Świat wydawał mu się przepięknym, ponieważ w Omsku znalazł — ludzi.
Tych członków Tymczasowego Polskiego Komitetu Wojennego było coś kilkudziesięciu — wszyscy młodzi, studenci, częścią byli oficerowie armji austrjackiej, częścią legjoniści. Jak w każdem skupieniu, tak i tu, ludzie byli różni — inteligentniejsi i mniej inteligentni, działający z pobudek ideowych a także i ambicji, naogół jednak wszyscy dążyli szczerze do tego samego celu. Biedacy, zwywożeni po obozach jeńców, żyli, jak to mówią, psim swędem; ogniskiem, przy którem grzali nabiałowe obiady, był „Primus”. Jedni utrzymywali się ze sprzedawania za drogie pieniądze ubrań, przed paru laty tanio sprawionych, inni brnęli w długach po uszy, niektórzy mieli jakieś skromne zarobki, wszyscy prezentowali się niby jako tako, naogół jednak bieda była dotkliwa. Ci właśnie nędzarze umieli się zdobyć na pracę ideową. Lepiej sytuowani od nich urządzali się jak najprzygodniej, robili majątki, żenili się bogato lub kontynuowali studja po obozach jeńców — „to-to“