Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/24

Ta strona została przepisana.

— Kto wyrychtował?
— Czerwone wojska!
— Jakże! I ty, Czech, dopuściłbyś do tego?
— A co oni robią? — wrzasnął Czech. — Głupcy, nie wiedzą, że ich za dwa i pół miljona dolarów Francuzom sprzedano! Co robią? Rosji trzeba dopomódz, a oni zamiast się tu z Niemcami bić uciekają do Francji! Co tam po nich? W jeden dzień do nogi ich pod jakiemś Verdun Niemcy wytłuką! I co oni pomogą tam, jeśli Rosja z Niemcami pójdzie? Tu trzeba radzić, trzeba pomagać Rosji, bo inaczej wszystko przepadnie.
Krzyczał długo, ale wreszcie zmiękł i nietylko, że puścił Niwińskiego wolno, ale nawet poprowadził go w stronę eszelonów.
Minąwszy budynek stacyjny weszli na boczny tor, na którym ukazała się druga stacja, towarowa, przed nią pociągi z lokomotywami pod parą a dalej, na wzgórzu, białe, ponętne zdaleka miasto za rzeką.
— Widzisz eszelony? — mówił Czech. — Stoją. Maszyny są pod parą. Idź i powiedz im, żeby nie czekali. Niech jadą, bo ich tu inaczej wytną. Ja dalej już iść nie mogę.
— Dziękuję ci! — żegnał się z nim Niwiński — Jabym ci poradził — wróć do pułku. Znasz swoich. Jak im wpadniesz w ręce, nie darują — możesz wisieć.
— Wisieć?
Żołnierz machnął szeroko, pogardliwie ręką i odszedł.
Niwiński ruszył też w swoją stronę.
Na torze stał pociąg towarowy, z którego pospólstwo wyładowywało broń i amunicję — mu-