Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/240

Ta strona została przepisana.

bieni. Nic tedy dziwnego, że pragnęli jak najprędzej wyprawić „karmazynów“ na front, zwłaszcza że i część oficerów legjonu tego się domagała.
Oddział nie był należycie zorganizowany. Na czterystu umundurowanych ludzi ledwie połowa była żołnierzy. Samych oficerów było z pięćdziesięciu, prócz tego była orkiestra, szewcy, krawcy oraz różne „oddziały specjalne“, których komendanci brali pełne gaże, ale które zorganizowano tylko dla oka. „Palący się do frontu“ oficerowie wiedzieli dobrze, iż bojowa wartość oddziału jest żadna; zdawali to jednak na „jakoś to będzie“, starając się przedewszystkiem usunąć oddział z pod kontroli. Wszystko to oczywiście aż nadto dobrze znane było żołnierzom, którzy wiedzieli, iż, jeśli będzie źle, „bekną“ oni a nie oficerowie. Stąd też patrzyli na oficerów wrogo i groźnie, nie kryjąc się nawet z zamiarami buntu. Że zaś to byli w gruncie rzeczy żołnierze uczciwi i jak najlepszej woli, przeto dobrze zdawali sobie sprawę z tego, iż bunt taki był niemożliwy, ponieważ przypisanoby go „bolszewizmowi“ żołnierzy polskich, że zatem zmuszeni będą własną krwią zmazać winę i nieuczciwość oficerów.
Dlatego, jak też, aby sił polskich nie rozpraszać, lecz gromadzić je, należało do wysłania legji na front nie dopuścić.
A właśnie minister wojny generał Iwanow-Rinow kazał się przygotowywać do wymarszu na front.
— Od czegóż wy jesteście! — wołali oficerowie do członków komitetu — Musicie nas wyratować!