Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/245

Ta strona została przepisana.

— O ile mogę z tego wywnioskować — rzekł zimno i wyniośle — zależy panom na tem, aby legjonu na front nie wysyłać. Nie mówiąc o tem, że to robi bardzo złe wrażenie, ja żądaniu temu zadość uczynić nie mogę. Wasz komitet ma może prawo do jeńców, ale Polacy rosyjscy należą do nas.
Niwiński ledwie ruszył wargami — z oczu jego jenerał wyczytał, że teraz on się odezwie. I zdumiał się. Jakto? On, Rosjanin na rosyjskiej ziemi, jenerał z krzyżami na piersiach, minister wojny, ma spierać się z jakimiś przybłędami, z Polaczkami! Rzekł przecie swoje zdanie!
Zaś Niwiński pomyślał:
— Żebyś ty był sto razy ministrem wojny — to mi to nie imponuje, kochaneczku! „Minęli“ te czasy. Twego poprzednika na jedno słowo biednego dziennikarza czeskiego aresztowano, komendantem Omska jest Czech, były austrjacki lajtnancina a jegoadjutantem były fenrych, komendantem żandarmerji jest Czech, były austrjacki komisarz policji, a twoim wodzem naczelnym jest Czech, były warszawski inżynier betonowy, mój przyjaciel, nie twój.
Siedzieli tak chwilę naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy:
Jenerał rosyjski z jednej strony, a z drugiej jeniec i „bieżeniec“.
On mówił: — Pójdą! — zaś jego oczy twierdziły: — Zobaczysz, że nie!
Aż wreszcie „bieżeniec“ rzekł:
— Przyszliśmy w nadziei, że pan jenerał zechce zrozumieć nasze położenie. Widzę jednak, że popełniliśmy błąd. Należało się nam przedewszystkiem wylegitymować.