Wracając z Syberji Niwiński, ze względu na różne sprawy z intendenturą czeską, wstąpił do Kurganu.
Uśmiechnął się tam błogo. Z dziesięciu przywiezionych „na rozpłodek“ żołnierzy zrobiło się osiemdziesięciu, a wszyscy byli umundurowani, uzbrojeni, syci, pewni siebie. Obsypany przez Niwińskiego podziękowaniami, komendant czeski promieniał, skarżył się tylko, iż Polacy zbyt ostro agitują.
— Zbyt ostro? Co to znaczy?
— Jest tu naprzykład w okolicy majątek pewnego jenerała, u którego pracowali jeńcy. Twoi ludzie wysłali tam patrol, który bez pytania wywołał wszystkich Polaków, otoczył ich i odprowadził pod bagnetami na punkt zborny. Jenerał się wściekał. Tak samo z jednego młyna sprowadzono jeńców pod bagnetami.
— A ci jeńcy uciekli? Wrócili na robotę? Domagają się tego?
— Nie, służą.
— To dziwne! — uśmiechnął się Niwiński — A nie przypuszczasz, że oni w inny sposób nie mogli się od tego jenerała wydostać. Bo przecie sam musieli pracować, a tu — co za robota?