Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/253

Ta strona została przepisana.

baretową tancerką i śpiewaczką — w drodze na Daleki Wschód.
— Mówią, że tam, w Szangaju, cały teatr rosyjski jest i doskonale im się powodzi — a podobno i we Władywostoku też pracują. A tu, pod tymi bolszewikami, wszystko zamiera. Jeśli socjalizację kobiet przeprowadzą, cóż ja tu będę miała do roboty?
Poszli się przejść za miasto — parę kroków — w step, na piasczyste „diuny“.
Minęli jakieś czarne sosny, potem wzgórek piasczysty. Niwiński oglądnął się: miasto zapadło się w piaski. Nie było nic, prócz stepu, zrzadka rozrzuconych tu i owdzie białych brzóz o cienkich warkoczach i migotliwych gwiazd na niebie. W oddali dziwnie dźwięcznie i jasno szczekały psy.
— Gwiazdy szczekają! — pomyślał Niwiński
Nieznajoma szła wolnym krokiem, ze spuszczoną głową, nie oglądając się. Lekki powiew stepowy rozchylił jej płaszcz i odrzucił go nakształt dwuch szarych skrzydeł u smukłego białosrebrnego, nagiego ciała. Miękkie skrzydła szeleściły, wzdymały się, nabrzmiewały, podlatywały na wietrze w górę — ale nie mogły zerwać się do lotu, bo ciało, choć tak strzeliście zbudowane, było od nich cięższe.
Aż stanęli na piasczystym kurganie, całym białym w świetle księżyca, jeszcze ciepłym od spiekoty dziennej, połyskującym, niby żarem błękitnym, niebieskiemi iskierkami miki. Zaś przed nimi był cichy, senny step, tak biały i tak martwy czy obumarły, jak obumarłe pola księżyca, tej