Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/269

Ta strona została przepisana.


XXIII.

Inżynier miał „swój“ wagon.
„Pożyczył“ go sobie na jakiejś stacji.
Był to wagon osobowy, drugiej klasy, dość nawet wygodny, ale zanieczyszczony do niemożliwości. Pluskwy wprost kapały z sufitu, usnąć nie można było. Mimoto omal nie nazywano tego wagonu z dumą „salonką”. Co do pluskiew, to wszyscy twierdzili zgodnie, że „to się da wyczyścić”, narazie jednak staczali z niemi nieustanne a bezowocne boje.
Rosyjskim zwyczajem do wagonu tego przywiązana też była istota żywa, tak zwany „przodownik“ — jakaś stara, histeryczna kobiecina. Wyruszywszy z wagonem z Tobolska czy z Mińska, nie mogła go opuścić, zanimby nie wrócił na swoje miejsce. Istotę ową trzeba było utrzymywać, za to jednak miało się do obsługi kogoś, kto nad wagonem czuwał.
Tym to wagonem obie misje wraz z inżynierem i Niwińskim ruszyły do Samary.
Towarzystwo — mimo nieustannych starć — było zaprzyjaźnione. Różnice w poglądach nie przeszkodziły wzrostowi wzajemnego zaufania; zdania były podzielone co do taktyki, cel mieli wszyscy ten sam.