Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/270

Ta strona została przepisana.

Niwiński chciał, aby całe wojsko polskie zgromadzone było w jakiemś większem mieście, w pewnem centrum, w węźle, posiadającym jakieś znaczenie, a zatem dającym pewne wpływy usadowionym w nim wojskom. W wielkich miastach zawsze znajdują się też wielkie składy żywności, równocześnie zaś pełnienie służby garnizonowej zwalniałoby wojska polskie od wysyłania oddziałów na front.
Major był innego zdania. Chciał się zaszyć w jakąś dziurę, gdzieby nikt o nim nie wiedział. Chciał zdjąć z frontu wszystkie kompanie, nie pełnić służby garnizonowej, poprostu zniknąć, zapaść się gdzieś pod ziemię.
— Tak, żebyś nic nie wiedział i żeby cię bolszewicy na placu musztry mogli w biały dzień zaskoczyć! — śmiał się Niwiński. — No, sam się przekonasz...
W Ufie żołnierze polscy byli już jak w domu. Dworzec był pod ich opieką. Wszędzie sterczały warty i srogie posterunki z białemi orzełkami. Zwyczajem rosyjskim musztrowano oddziały w środku miasta, na skwerach i w szerokich alejach parku. O sztabie już zapomniano, amaranty zniknęły. Oficerowie, ubrani zupełnie tak samo jak żołnierze, z klinami, oznaczającemi rangę, na ramieniu, ginęli w szarym tłumie. O polityce nie chcieli już nawet słyszeć. W koszarach życie szło trybem zupełnie normalnym. Ludzie do tego stopnia zajęci byli własnemi sprawami, że nawet nowiny nie wiele ich obchodziły. Pewne wrażenie zrobił oczywiście rozkaz Hallera i to, co donoszono o położeniu w kraju.