Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/272

Ta strona została przepisana.

mywać stosunki z prezesem Rady, naszym nieocenionym księdzem Danobisem —
— Krótko mówiąc: Daliście się zbujać! — roześmiał się Niwiński.
Kręcił się nieszczęśliwy ksiądz koło majora, doradzał mu coś, pochlebiał. Widząc, że major nie zwraca na niego uwagi, chciał się przynajmniej z honorem wycofać.
— Majorze! — odezwał się poufale. — Idziemy teraz z bratem Niwińskim omówić jedną bardzo ważną rzecz. Jak wrócimy, to wam powiemy.
Major poczerwieniał.
— Proszę kssię-księdza! — odpowiedział, jąkając się z irytacji. — Jeśli to mma być ccoś wważnego w spra-sprawach wojskowych, to to mnie potrzebuje, a jjeśli nie w wwwojskowych, to-także nie ppotrzebuje!
Ksiądz był przygnębiony.
— Co ja będę robił? Ja przecie chcę pomagać! — mówił do Niwińskiego.
— Zostanie ksiądz delegatem P.K.W. na gubernję ufimską, będzie tu ksiądz werbował, wyłuskwi wszystkich ludzi jacy tylko są, urządzi ksiądz dzień Orła Białego, będzie ksiądz — komisarzem politycznym!
— Komisarzem! A, to co innego!
Major jęczał.
— Ten bataljon, co tu garnizonem stoi, dla mnie przepadł. Spróbuję wyciągnąć go stąd do obozu, ale wątpię, żeby mi się to udało.
— Więc poco napróżno robić złą krew?
— Muszę próbować.