Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/276

Ta strona została przepisana.

Wyszukał sobie major Belebej — Rosjanie się nie zgodzili.
Znalazł sobie Bugurusłan niedaleko Samary. Czeczek przyrzekł załatwić sprawę w sztabie rosyjskim — czekali całemi dniami — nie załatwiał. Już im wyznaczył audjencję, powiedział, że po nich przyśle — zapomniał.
Inżynier wściekał się.
— A bo Czeczka trzeba przypilnować! — mówił Niwiński.
— Mam może czekać pod jego wagonem, jak ordynans?
— To nie czekaj. Nie będziesz miał obozu. On myśli o bitwie, do obozów mu nie pilno.
Wreszcie Niwiński skoczył do wszechpotężnego doktora Praszila.
— Obóz w Bugurusłanie? — zdziwił się Czech. — Polacy chcą obozu w Bugurusłanie? Dobrze, ja to zaraz załatwię. Dlaczego Czeczek nie chciał załatwić? To przecież bardzo —
Urwał.
Rzecz prosta. Bugurusłan oddalony był zaledwie o cztery godziny drogi od Samary, czyli — wobec taktyki wojny kolejowej, polegającej na wielkich skokach — leżał tuż za frontem. Niwiński wiedział o tem i wskazywał na to majorowi, ale major twierdził, że bolszewicy nigdy Wołgi nie sforsują i tak mu już było do swego obozu śpieszno, że się uparł i za nic nie chciał od Bugurusłanu odstąpić.
— Cóż poradzę? Major się uparł.
Czech pokręcił głową.
— Z tymi żołnierzami to zawsze to samo. Uparci. Jak dzieci. Jak się czegoś zacznie napierać,