Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/281

Ta strona została przepisana.

— Jeszcze jedną kompanję można-by wysłać! — rzekł od niechcenia.
— Wysłać nie wysłać, ale nie kompromitować się! Kazałeś mi major jechać do Syrowego prosić o karabiny maszynowe i o działa. Guzik dostanę po tym telegramie Tumanowa, słusznie zresztą tak zwanego. Jak Boga kocham — nie rozumiem! Jeżeli się nie chcecie bić, toście powinni udawać przynajmniej feror wojenny, krzyczeć „trzymajcie mnie, bo zabiję jego!“ — a kręcić tak żeby się nie bić. Ale bić się i rozpuszczać wieść, że się bić nie chce — to przecie idjotyzm!
Teraz znów major się rozżarł.
— A jak ja zrobię wojsko z tego towarzystwa, jeżeli mi wciąż kradną ludzi! Jeśli ja w kupie wszystkich oddziałów nie mam? Co mi zostanie? Dwie kompanje już na froncie, teraz poślę trzecią, bataljon na garnizonie w Ufie, cóż ja będę miał w obozie?
— Około tysiąca ludzi na początek jeszcze zostaje — bąknął krzywonogi major Abdulski — Na taki front zawsze ludzi warto posłać. Zażądamy nowego wyekwipowania dla całej kompanji, karabinów maszynowych, butów, a co na froncie nakradną!
Major płakał, jęczał groził, ślubował zemstę — i kompanja poszła na front.