Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/285

Ta strona została przepisana.

czesko-słowackiego, Syrowego, który tymczasem został już jenerałem, i musiał mu wytłumaczyć istotę zatargu z jenerałem Tumanowem i przecie wyprosić karabiny maszynowe. Był znów w Omsku wykłócić się z chytrym doktorem Praszilem, który udając, że nie wie, co się dzieje, wysłał na roboty w polu nie tylko Niemców i Madjarów, ale także częściowo i Polaków. Wyskrobał w obozie jeńców dziennikarzy, których odesłał inżynierowi, organizującemu w Ufie prasę. To znów gnał do zdobytego świeżo przez Czechów Jekaterynburga, aby „powąchać powietrze“, dopilnować zluzowania na froncie nieszczęsnego legjonu omskiego i zaciągnąć różnych kompletnych informacyj u nowych przyjaciół z czesko-słowackiej Rady Narodowej, mającej wówczas swą siedzibę w okolicy Republiki Przeduralskiej — a zdarzyło się właśnie, że Ryszan, jego kuzyn i przyjaciel, awansowawszy na kapitana, został czemś w rodzaju ministra wojny i rozgościł się w Jekaterynburgu, w pięknym pałacu Koziełł-Poklewskich. Tak załatwiał Niwiński różne sprawy, jeżdżąc niezmordowanie i wożąc z sobą stale mały oddział żołnierzy, którzy byli żandarmami (dla postrachu), emisarjuszami i wywiadowcami zarazem. Gdy Niwiński użerał się z Czechami i Moskalami albo „konferował“ ze „sopłeczeństwem”, zaś Curuś, elegancko ubrany, lecz nie rzucający się w oczy, siedząc w kącie pierwszorzędnej kawiarni, obserwował nieznacznie, kto i o czem z kim mówi, żołnierze, wyjąwszy paru, pilnujących wagonów, rozchodzili się po mieście — zaglądali na punkt zborny, na plebanję, do obozu jeńców, do „Domu Polskiego“, bywali czasem na