Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/293

Ta strona została przepisana.

orły i kazali je naszyć na dwuch kawałkach amarantu, w który się Curuś przezornie zaopatrzył.
— Myślałem, żeby dać małą flagę, jak to jest na wagonach Anglików i Amerykanów — tłumaczył Curuś — ale naprzód nasze barwy są takie same jak czeskie, z powtóre zbyt prędko walają się od sadzy i to obrzydliwie wygląda. Lepiej będzie dać te orły za szybą na amarantowem tle po obu stronach wozu.
Pod koniec września polska misja wojennopolityczna opuściła ostatecznie Czelabińsk, udając się na Tiumień do Omska. Już była jesień. Liście leciały z drzew, pola posmętniały, a białe budynki stacyjne wyglądały wśród nich samotnie i posępnie. Prawie widziało się, co to będzie, gdy śniegi spadną i mróz ściśnie ziemię. Pustka na polach i pustka w życiu — terkotanie dzwoneczków, warczenie aparatów telegraficznych a od czasu do czasu jakiś pociąg.
Omsk też posmutniał. Od stepu ciągnął zimny wiatr a słupy kurzawy, tańczące na ulicach, były jak widma groźne, ponure i złe. Już ich nie chwytały w swą gęstą, zieloną sieć drzewa. Chmury lotnego piasku wnikały do najmniejszych zakątków, gryzły w usta i w oczy. Kobiety-motylki zamieniły się w omatulone poczwarki, muzyka w ogrodach umilkła.
Prawie bez żadnego przejścia lato zmieniało się w zimę.
W Omsku Niwiński zebrał trochę informacyj co do akcji „sopłeczeństwa” polskiego na Wschodzie.
Jak do niedawna jeszcze, zanim P.K.W. wziął całą akcję w swe ręce, każdy gorętszy