Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/299

Ta strona została przepisana.

napis i odchodzili, kręcąc głowami. Częściej zato pchały się, oczywiście, niepiśmienne baby, z któremi żołnierze bez trudu dawali sobie radę i usuwali je, żartując i baraszkując.
Nareszcie pociąg ruszał i zaczynał biec ku Wschodowi, jakby przepychając się przez gęste tłumy, wiecznie na wszystkich dworcach czekające. Bilikiewicz i Karpiński wskakiwali na stopnie wagonu i, kiedy już pociąg miał dobry rozpęd, wykrzykiwali w stronę pozostających różne słowa pożegnania, zbawiennych rad, wątpliwego uznania i tak dalej. Kto w Rosji skądkolwiek odjeżdżał, czynił to zawsze rad, a żołnierze tej swej radości utaić nie mogli.
A potem przychodził spokój, pogodna, beztroska monotonja, odpoczynek dla nerwów. Oficerowie i członkowie misji schodzili się w przedziale Niwińskiego i gawędzili, popijając czarną kawę szklankami od piwa. Ale później ludzie nieruchomieli i spędzali całe dni, leżąc i czytając.
W Nowomikołajewsku pierwszy raz zetknęli się ze zwolennikami „polskiego rządu” na Syberji. Byli to starsi panowie, same wielkości miejscowe z kooptowanymi, lojalnymi i wdzięcznymi przedstawicielami „mas ludowych“ oraz „jeńców“ którzy występowali jako osobny element społeczny — typowe niedobitki starej emigracji, ludzie zruszczali co do sposobu myślenia i życia, oddawna nie mający kontaktu z krajem ani z myślą polską.
— Przezacne stare pierniki! — śmiał się z nich Niwiński.
— Daj spokój, oni tu chcą zwołać powszechny zjazd wszystkich kolonij polskich...