Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/306

Ta strona została przepisana.

Rozmawiali przeważnie w cztery oczy. Niwiński pomagał kapitanowi orjentować się w sprawach politycznych, wskazywał mu ludzi przychylnych, ludzi, od których zawsze można się czegoś dowiedzieć, opisywał mu charaktery, temperamenty, sposób ich postępowania. Nawzajem znów kapitan informował go o sprawach wojskowych.
— A uważałeś ty, kapitanie, że wszystkie eszelony czeskie jadą na Zachód? — spytał jednego dnia Niwiński.
— Tam musi być źle. Bolszewicy idą naprzód. Biali nie chcą się bić.
— Zapewne. Ale dla czegóż to Czesi nie uciekają na Wschód?
— Podwożą rezerwy.
— Oczywiście. Ale teraz uważaj. Czesi nie chcą się już bić, a jadą na zachód. Wiesz czemu? Chcą być w kupie. Mniejsze oddziały posłuszeństwa wypowiedzieć nie mogą — cały korpus może, zwłaszcza korpus ochotniczy. Nie zapominaj o tem.
— Ja wiem. W Bugurusłanie wogóle źle jest. Ot, ja i zbadałem na miejscu stosunki w Nowomikołajewsku. Okazuje się, tut wojsk żadnych niema, tut bardzo piękny poligon artyleryjski jest, nu, ja i telegrafowałem do Bugurusłanu...
— W jaki sposób?
— Mamy swój klucz. Różne zdania niepodejrzane. Dla tego ty się o ten „polski rząd“ na Syberji nie bezpokój. Oni do Nowomikołajewska przyjadą, a tagda, tagda cały rząd tych burżujów... Niech oni i rządzą sobie, ale nami rządzić nie będą...