Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/308

Ta strona została przepisana.
XXVI.

Nareszcie stanęły wagony na irkuckim tupiku.
Niwiński miał dla tego miasta szczególne nabożeństwo. Zdawało mu się, że ono więcej, niż wszystkie inne, uświęcone jest męczeństwem polskiem.
Poszedł do miasta piechotą.
Dzień był chłodny, ale pogodny i słoneczny.
Zamyślony, z rzewnem, prawie nabożnem uczuciem szedł Polak gościńcem — nie chodnikiem, lecz tą drogą, którą pędzono do miasta tysiące i tysiące męczenników, więźniów, wygnańców. Oczami wodził po płotach i murach, jakby szukając na nich śladów tych, którzy tędy przeszli. Ujrzał słynny, drewniany most, ujrzał Angarę szeroką, wielką, przezroczystą i przeczystą jak łza. A ile łez pochłonęła ta zimna, nielitościwa rzeka, ileż różnych cierpiących narodów nad nią płakało!
Zaś w głębi, na wielkiej wyspie, czystemi wodami rzeki oblanej, Irkuck, wielki, baniami cerkwi najeżony, a malowniczy zdala, jakby na jakimś sztychu widziany.
Most!
Prawie słychać, jak dudnią na tym moście kroki nóg, kajdanami obciążonych.