Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/313

Ta strona została przepisana.

Po przemówieniu Niwińskiego, który oznajmił żołnierzom, że przestali być bataljonem irkuckim, a stają się oddziałem armji polskiej, niezależnej i sojuszniczej, równouprawnionej z wszystkiemi armjami koalicji, a znajdującej się pod rozkazami Hallera, bataljon wymaszerował na dziedziniec kozzarowy, gdzie miała się odbyć defilada.
Piękny poranek jesienny świecił srebrnym szronem, jaśniał błękitem, migającym świetlistemi linjami. Na słonecznym dziedzińcu połyskiwały amaranty i białe orzełki i tam, gdzie jeszcze niedawno zezowaty i ospowaty „diad’ko“ kolbą karabinu uczył półdzikich chłopów tajemnic rosyjskiej „szagistyki“, rozlegało się polskie:
— Baczność! W lewo — patrz!
Patrząc na połyskujące w oddali zimne wody Angary, Niwiński przypomniał sobie, że kiedyś był w Irkucku Piłsudski.
— Czy przypuszczał kiedy, że może nadejść czas, w którym na podwórzach koszar rosyjskich na Syberji musztrować się będą bataljony polskie? Urzeczywistniły się najzuchwalsze, wprost nieprawdopodobne marzenia...
Mniej przyjemna była wieczorna „konferencja ze „sopłeczeństwem“ irkuckiem. Stanowisko „sopłeczeństwa“ streszczało się w pretensji, iż Polski Komitet Wojenny zawiązał się i pracuje bez pozwolenia Irkucka. Wołano o „rząd”.
— Warcholo! Warcholo! — rozpaczał „misjonarz“.
— Niech sobie! — uspokajał go Niwiński — Im dalej od frontu w głęboki tył, tem większy