Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/315

Ta strona została przepisana.

tem, że udaremniliśmy w zarodku wszelkie próby organizowania zbrojnych oddziałów polskich na Syberji. — Patrz, czytaj własnemi oczami.
„Misjonarz“ osunął się na stołek.
— W imię Uojca i Syna i Ducha świętego — to zdrajcy!
— Nie, to tylko krętacze, geszefciarze chińscy — rzekł Niwiński.
A widząc osłupiałą minę „misjonarza“, roześmiał się i potrząsnął nim mocno.
— Zbudź się, człowieku! Przecie oni niczego nie zdusili! Dywizja polska na Syberji stoi!
— Ty ich lekceważysz, a oni mogą nam dużo jeszcze nieprzyjemności narobić!
— Pewnie że mogą. Ale na tem nie zależy. Kazano nam robić tu wojsko — zrobiliśmy, cośmy mogli. Teraz niewątpliwie nad całem wojskiem obejmą komendę Franzuzi — zadanie nasze z tą chwilą właściwie się kończy. Więc cóż mnie może obchodzić komitet charbiński?
— Obawiam się tylko, żeby oni nie narobili jakich intryg u sojuszników i nie odepchnęli nas od wojska...
— To bardzo może być, tem bardziej, że wojsko nasze będzie się chciało z pod naszej władzy wyzwolić... Wojsko nie chce żadnego komitetu, wojsko chce jenerała...
— Jakto? To my będziemy robić, a drudzy mają z tego korzystać?
— Ażebyś wiedział. I dobrze będzie, jeśli nas za to, cośmy zrobili, nie sponiewierają...
Wtem przyszła fatalna wieść: Samara padła!
— Co teraz będzie z dywizją? — zaniepokoił się Niwiński.