szawy, wymowny, ale trochę zanadto na wszystko się zgadzający, było dwuch oficerów, chodzących wprawdzie w mundurach rosyjskich, ale w służbie kanadyjskiej, był wreszcie jakiś kapitan amerykański, Polak, weteran z wojny hiszpańsko-amerykańskiej. O niejedno pytali, niejednego się Niwiński dowiedział. Tak pokazało się, że jenerał Paris uczył się w kolegjum jezuickiem, był gorliwym monarchistą i katolikiem. Tak też pokazało się, że pewien oficer francuski, którego Niwiński miał za wołobója lub boksera, to nie kto inny, jak praprawnuk oberżysty ale także potomek dzielnego jenerała kawalerji — książę Murat. Dowiedział się, że Anglicy założyli na jakiejś wyspie koło Władywostoku szkołę dla oficerów rosyjskich, że Władywostok cały jest za bolszewizmem i sowjetami, że Japończycy — choć bojów niby niema — wciąż ładują na statki zwłoki swoich zabitych żołnierzy a w szpitalu na Szeldenfelsie są ranni. Że zato jest poprostu wyścig kapitałów tych różnych sojuszników, którzy, korzystając ze spadku rubla, zakupują domy, tereny rybne, lasy, kopalnie, skupują skóry. Że prawie w każdym sztabie są oficerowie, którzy szabli nigdy nie nosili i nosić nie będą, ale zato są znakomitymi handlowcami... Że Amerykanie „wynajęli“ dla siebie wszystkie damy lżejszego prowadzenia się... Że oficerowie francuscy prowadzą spekulacje walutowe a prócz tego biorą wynagrodzenie za pośrednictwo od fabryk chińskich, pracujących na potrzeby wojsk... Potwierdzało się wszystko, co mówił Czeczek, ale oprócz tego mówiono też, że wojsko czeskie bolszewiczeje coraz bardziej. Francuzi? Francuzi
Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/347
Ta strona została przepisana.