Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/355

Ta strona została przepisana.

i zupełnie zasłonił sobą. Niwiński ujrzał furmański profil księcia Murata.
— O, za pozwoleniem! Pchać się to i ja umiem. Pchaj się, Polaku, nie daj się spychać, nie jesteś od nikogo gorszy.
Stanowczo i rzetelnie nastąpił księciu na nogi w lakierowanych butach, przeprosił go, z uśmiechem wetknął mu łokieć między żebra i, wysunąwszy się naprzód, stanął w całej swej długości przed operatorem.
W ten sposób defilada udała się — ale Dmowski nie przyjechał, a jenerał Paris stanowczo oświadczył, iż z rozkazu jen. Hallera komendę nad dywizją polską obejmuje jenerał Janin i że o żadnym związku z Czechami mowy być nie może. Nie pytając nikogo o pozwolenie, oświadczył to też w sztabie Czechom i w ten sposób sprawę odrazu załatwił. Równocześnie oznajmił inżynierowi, że za parę dni da Polskiemu Komitowi Wojennemu na potrzeby wojska dwadzieścia miljonów rubli.
— I właściwie tak jest najlepiej! — cieszył się inżynier, kiedy się znaleźli w wagonie — Janin obejmuje teraz komendę naczelną nad całym frontem. Cóż my mamy teraz wspólnego z Czechami? Dyktatorem Rosji zostaje Kołczak...
— Czesi z Kołczakiem razem nie pójdą! — mówił z trudem Niwiński, przełykając coś z trudnością — Sztefanik przyjechał tu tylko poto, aby ich stąd wyciągnąć... Francuzi nie mają wojska...
— Jest dość innych wojsk, Japończyków... Wreszcie, Francja to poważna firma... Można wierzyć...