Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/38

Ta strona została przepisana.

Wzięliśmy go i zrzuciliśmy go z wieży razem z jego „pulemiotem“. Sou to darebaci! A był tam jeszcze jakiś pop ruski. Ten mi też powiada „nazdar!“ Jak go wyrznę kolbą w piersi „nazdar“ — poleciał przez okno!
Oburzenie na komunistów czeskich było niezmierne. Żołnierze, mówiąc o nich bledli i zgrzytali zębami, przysięgając, iż złapanych w Penzie przywódców strącą z mostu syzrańskiego do Wołgi, tymczasem zaś zamknęli ich w osobnej „ciepłuszce“, gdzie mimo sprzeciwu straży i oficerów, pastwili się na nimi, kłując ich szpilkami i bijąc bez miłosierdzia po twarzy.
Z tem wszystkiem jednak długo w Penzie nie popasano i po dwuch dniach dość rabunkowej gospodarki i prób zorganizowania „burżujów”, eszelony czeskie długim wężem ruszyły na wschód. Syzrań nie stawił oporu, przeciwnie, zaskoczony wypadkami onemi, według danych sowjeckich na dłuższą metę, wysłał do Czechów na dworzec delegację z prośbą o przysłanie choćby minimalnego garnizonu w celu ochrony przed czernią składów ze spirytusem. To wdzięczne i humanitarne zadanie Czesi jednak powierzyli „sowjetowi“ syzrańskiemu, pewni, iż każdy pozostawiony przez nich w mieście garnizon, ulegnie wycięciu w pień, im mniejszy tem oczywiście prędzej. Odmówili tedy, wciąż jeszcze licząc, być może, na ewentualne załagodzenie sporu z bolszewikami, zaznaczywszy przytem uroczyście, oni sowjetom wojny nie wydali, a tylko bronili się i będą się bronili przeciw tym, którzy na nich napadają lub chcą powstrzymać ich w drodze.