bolszewickich, niezależną „republikę es-erowską“, któraby mogła prowadzić wojnę z „bolszewją“.
Było to istotnie tak zajmujące, że Niwiński na chwilę zapomniał o swoim zmartwieniu.
— Oto nowy Romulus i Remus, założyciele i twórcy nowego państwa! — ucieszył się w duchu. — Proszę, czego to niema w tych eszelonach!
— A skądże wzięliście się w Penzie? — zapytał naraz Bruszwita.
— Jechaliśmy właśnie za Wołgę w celu wywołania akcji przeciw bolszewikom. Bolszewicy byli na naszym tropie, mieli nas aresztować. Na szczęście wybuchła bitwa pod Penzą i — jesteśmy wolni.
— Doprawdy, co za dziwny zbieg okoliczności! — zdumiał się Niwiński.
Pomyślał, lecz nie powiedział:
— Kto to był tak przewidujący, kto wysłał tych ludzi za Wołgę tak, aby przecie w ostatniej chwili zdążyli...
Bruszwit mówił chętnie, dużo, szczerze i z zapałem, jak człowiek, który, podejrzewając, iż jest nieznacznie badany, stara się wywrzeć jak najlepsze wrażenie. Cechowała go faktycznie duża inteligiencja. Oczytany był, jak więzień polityczny, czytał wszystko z najrozmaitszych działów. Wyrażał się znakomicie, żargonem wiecowym władał świetnie, słownik miał bogaty, bujny, wyobraźnię żywa, wogóle robił wrażenie człowieka silnego i twórczego. Mimo to Niwiński, słuchając go, nie mógł się oprzeć wrażeniu, iż patrzy na aktora, który w danym razie — może zapomnieć roli i skompromituje swego partnera.
Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/45
Ta strona została przepisana.