Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/54

Ta strona została przepisana.

i cenił go sobie bardzo, ale teraz zaniepokoiła go trochę myśl, że bagnet austrjacki jest przecie znacznie krótszy od rosyjskiego. Pocieszał się tem, że będąc wysokiego wzrostu, miał bardzo długie ręce a przytem silny był w nogach, wygimnastykowany.
Coś za nim Czesi znowu zagadali żywo łamanym, rosyjskim językiem. Wiatr rwał słowa, więc Dworski nie zrozumiał, dopiero po chwili domyślił się, co ich tak zajęło. Oto ujrzał na plancie, obok szyn, kilka pokrwawionych trupów. Jeden miał fatalnie rozbitą głowę — na miazgę. Bura ciecz wsiąkła w ziemię dokoła rozbitego czerepu, z którego wypłynął mózg. Trupy już były wyzute z butów i obdarte.
— Zaczyna się! — pomyślał Dworski.
Istotnie, po chwili znów zobaczył trupa na środku plantu, między dwoma torami. Leżał, jak gdyby w cerkwi bił pokłony ziemne — na kolanach i twarzą do ziemi. Butów też już nie miał, a tylko brudne szmaty, któremi owinięte były jego nogi, drgnęły od pędu drezyny.
Po jakimś czasie wpadli między dwa wysokie bankiety, zarosłe żywopłotem. Jechali tak kilka minut, poczem drezyna wyleciała z jaru i zjechała w szerokie, otwarte pole.
Po lewej stronie toru, na łące, odpoczywał jakiś oddział czeski. Żołnierze złożyli broń w kozły, pozdejmowali hełmy i leżeli na ziemi, paląc papierosy i rozmawiając. Słychać było ich dziwny żargon wojskowy, pełen wyrażeń niemieckich a gęsto upstrzony poprzekręcanemi słowami rosyjskiemi. Niektórzy gotowali w kociołkach her-