sylwetki rzucały na łąkę ciemne, ruchliwe, jak gdyby szperające za czemś cienie, niby macki wydłużające się lub kurczące.
— Chodźmy. Późno już się robi.
Czarnogórzec w milczeniu wstał, zarzucił na plecy swój krótki karabin i ruszył wzdłuż pozycji.
Wszędzie to samo. Zakrwawione zwitki bandażów, wystrzelone gilzy, ciała nieruchome, puszki z konserw. W jednem miejscu walała się czerwona austrjacka czapka kawaleryjska.
Gąszcz, zauważony przez Dworskiego, okazał się wsią. Pod wsią plant kolejowy przecinał gościniec. Na gościńcu stał samochód pancerny, bezbronny już, niestraszny, do dobrodusznej lokomobili podobny. Kręcił się przy nim chorąży Curuś.
— Nawet zwierciadła z peryskopu powykręcali! — wołał, zauważywszy Dworskiego.
— To się wie! — krzyknął z oburzeniem oglądający maszyny żołnierz czeski. — Nasi chłopcy przedewszystkiem muszą sobie pobielić. Co mu tam, że „bronirak“[1] bez tych zwierciadełek ślepy, dla niego najważniejsze, żeby miał w czem swój głupi „g’sicht“ oglądać.
Znowu pędzono jeńców, przeważnie Madjarów i byłych żołnierzy austrjackich, między nimi kilku piechurów niemieckich w czapkach bez daszków.Za nimi z dumną, rozpromienioną miną, wśród śmiechu i żartów niósł żołnierz czeski zdobyty i zwinięty czerwony sztandar.
- ↑ W żargonie wojskowym czeskim „bronirak“ — samochód opancerzony.