Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/8

Ta strona została przepisana.

i rozżalony, rozgorzał tak płomienną mściwością, iż całą duszą już oddał się polskiej konspiracyjnej akcji wojskowej i spiskowaniu przeciw sowjetom, mimo poważnych niebezpieczeństw, na jakie to narażało w razie schwytania przez „czerezwyczajkę”. Jakiś czas jeździł po całej Rosii, intrygował, szachrował, organizował, wykradał z magazynów broń i amunicję, nie zaniedbując nigdy niczego, coby mogło „sowiety“ skompromitować i coby mogło posłużyć za dowód przed światem, że bolszewicy nie są w Rosji popularni, nie siedzą pewnie i że na nich polegać nie można. Była to praca trudna, ciężka, niebezpieczna, ale owocna, a przytem dawała Niwińskiemu ten jakiś entuzjazm życiowy, tę energję, bez której w owych arcyprzykrych czasach żyć i wierzyć było prawie nie podobieństwem. Zwolna jednak pole działania zacieśniało się, szeregi rzedły coraz bardziej, to ten, to ów „dziękował za zaszczyt“ i wycofywał się, niektórzy już się nawet do telefonów nie zgłaszali, wielu aresztowano, misje ententy przeniosły się do Wołogdy, do Moskwy zjechał Mirbach, ochotników, jadących na „Murman coraz częściej denuncjowano, wreszcie robota ustała prawie zupełnie.
Zahamowany tem w swym rozpędzie Niwiński powrócił do swoich dawnych zajęć i upodobań. Dużo czytał, porządkował pamiętniki, grał pilnie na fortepianie płoche, dźwięczne walce Szopena, zaczął pisać ogromny poemat. Trwało to parę tygodni — jak długo obiady w „Kole Pań“ były jeszcze możliwe i jak długo było na nie stać. Ale naraz te obiadki zmieniły się w obia-