Odezwał się głos wyraźny lecz ostrożny, na wszelki wypadek trochę stłumiony.
— Honzo! Honzo! Słuchaj! Honzo!
Ktoś poruszył się na górnym posłaniu i chrapnął.
— Honzo! Żiszmarja, człowieku, czemu nic nie mówisz?
Niewidzialny Honza kopnął nogami w ścianę, sapnął i mruknął:
— Co chcesz?
— Honzo, ty śpisz? — pytał niewinnie nowoprzybyły, chcąc tem oczywiście jak najbardziej wybić ze snu Honzę i zapewnić sobie na dłuższy czas jego towarzystwo i przytomność umysłu.
— Sakra, ne walaj duraka, ty wole jeden! — zwymyślał go Honza z czeska po rosyjsku. — Co chcesz?
— Kdo tu leżi na mym „fleku“, ne wisz? — pytał nowo przybyły, niezrażony złym humorem Honzy.
— To brat jeden z pierwszego pułku. Przyszedł z frontu — pry, trzy noce nie spał. Zwalił się na twój „flek“ wieczorem i śpi furt.
— Masz co jeść, Honzo? Mnie ci się chce żreć!
— Posłuchaj, Waszico! — odezwał się nowy głos z drugiej strony wozu. — Frania tam zostawił „kotilek“[1] kawy, „podegrzej“, ja się też napiję.
— Kawa? — zaśpiewał żałośnie Waszica. — Żeby tak konserwa!...
— Dam ci konserwę, ale rozpal w „Czuguncziku“[2]. Trzęsie mnie. Może mi kawa pomoże.