Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/85

Ta strona została przepisana.

— Choroszo! — zgodził się ochotnie Waszica.
Słychać było, jak szukał czegoś w ciemnościach. Zaszeleściły trzaski, szczęknęła zapalniczka benzynowa, zahybotał w powietrzu żółty płomyczek i zahuczał ogień w żelaznym piecu.
Waszica zapalił świeczkę i przy jej blasku rzucił okiem na Niwińskiego, który udawał, że śpi.
— Nie znam go.
— Nic dziwnego. Dużo jest teraz „nowobrańców.“ W Penzie pry przyszło siedmiuset. Nasi jeńców zewsząd ściągają. Powszechna mobilizacja. Ktoby tam wszystkich znał!
— Mówił mi dzisiaj Honza Hetnerów, że w Samarze „es-erzy” i Serbowie już się biją z bolszewikami.
— Es-erzy że się biją? To są poserzy!
— Serbów w Samarze jak tysiąc będzie... Może to oni?
— Nie gadaj głupstw! — żachnął się ktoś na górze. — Zaraz by się bili! Nie słyszysz, jak cicho? Będą ci się bili — bez nas! Jak my przyjdziemy, to jo, „drugoje dielo“, wtedy każdy będzie bohaterem, ale póki my się bijemy, golubczik, to oni siedzą cicho i udają bolszewików.
— To se wi! — burknął Honza. — Waszico, która godzina?
— Późno już. Jedynasta.
Wtej chwili zagdakał rozgłośnie karabin maszynowy. Zbudziły się karabiny ręczne. Trwało to parę minut.
— Co się tam dzieje? — spytał, jakby sam siebie, Honza.