Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/98

Ta strona została przepisana.

i Mirbach przyjechał do Moskwy i Rosję djabli wzięli i bolszewicy zawarli pokój, gdy nagle masz! — licho przyniosło tych Pepików i piękny porządek świata znowu się zepsuł! Więc przechodząc koło „bieżeńca“ Niwiński nie mógł się powstrzymać i dobrodusznie-kpiąco rzucił mu:
— Do kraju, panowie, do kraju!
A „bieżeniec“ jak nie skoczy:
— A pojechalibyśmy do kraju, gdyby nie wy! — zaczął krzyczeć z zajadłą, nienawistną złością. — Bo można było jechać i naród już się zbierał. Ale wy się wszędzie pchacie! I cóżeście nam narobili, coście narobili!
Uczuł Niwiński w jego głosie niepohamowaną miczem nienawiść plemienną.
— Na Moskala nieśmiałby się tak rzucać! — pomyślał.
Czesi szli dalej, nie zwracając na „bieżeńca“ uwagi, a tylko jeden żołnierz żachnął się:
— Milcz, „proszę panie!“ bo jeszcze oberwiesz! — mruknął z czeska po polsku. — Coście narobili! Coście narobili! Puścić nas nie chcą, a ten — coście narobili. Wolałby, żeby nas wymordowali, byle on mógł jechać. Jak ci dam „pohlawek!...“
Skończyło się jednak na niczem.
Ryszan, który szedł zamyślony, nie zauważył tego konfliktu słowiańskiego, a zaś Niwiński nie chciał go rozmazywać. Szedł dalej wolnym krokiem, rozkoszując się wielobarwnością i świeżością cudnego poranka.
Po jakimś czasie weszli na szeroką, bitą drogę.