Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/99

Ta strona została przepisana.


IX

Ryszan stanął, pogmerał w kieszeniach i znalazłszy paczkę papierosów, poczęstował Niwińskiego. Zapalili i patrząc sobie w oczy, stali tak chwilę, jakby czekając na kogoś.
Żołnierze minęli ich i pomaszerowali naprzód, ciągnąc za sobą karabiny maszynowe.
Zrobiło się ciszej.
Poszli powoli naprzód.
Pierwszy odezwał się Ryszan.
— Bolszewicy nazywają tę naszą „anabasis“ „czesko-słowacką awanturą“ — rzekł. — Ty jesteś poeta, dlatego nazwałeś ją „awanturą błękitną“.
— Ja nie mówiłem w sensie politycznym! — bronił się Niwiński.
— Choćby nawet. Nie szkodzi. Niech ci będzie awantura. Ale rzeczą najważniejszą jest — że my absolutnie wygramy.
— To jest istotnie najważniejsze.
— Zaczekaj. Trocki wmówił w proletarjat, że jest niezwyciężony. Zawsze przyjemnie w to wierzyć. Ale kogóż to ten proletarjat pobił? Burżuazję rosyjską, in-do-lent-ną rosyjską inteligencję. To jeszcze nie znaczy być niezwyciężonym. Teraz przyszliśmy my — wszystkiego siedem tysięcy żołnierzy na obcej ziemi, bez żadnego wła-