Życie wielkiego miasta z konieczności staje się szablonowe i umiędzynaradawia się, a jego szybkie, gorączkowe tempo, denerwując ludzi, odbiera im spokój i potrzebną do życia duchowego ciszę wewnętrzną, krótko mówiąc — wyczerpuje. Jest wypadkową najrozmaitszych sił, wypadkową o linji często krzywej a nawet zygzakowatej. Prowincja żyje inaczej, spełniając wszystkie swe obowiązki życiowe, ma jeszcze dość czasu i spokoju na głębokie, poważne życie wewnętrze. Dlatego kultura wielkiego miasta, jego literatura, sztuka i jego zagadnienia społeczne nie mogą jej ani odpowiadać, ani tembardziej zadawalać. W dodatku nie zawsze orjentuje się w porę co do najnowszych prądów umysłowych czy artystycznych i ich wartości i doniosłości. Miasto przyjeżdża do niej czasem i w formie odczytów, koncertów i przedstawień trup wędrownych przywożąc jej na popis coś z najnowszych wotworów, nie licząc się ani z potrzebami, ani z psychologją publiczności prowincjonalnej (egzemplum nieudały występ trupy Osterwy w lecie, w Gostyniu), ani z tem, czy publiczność ta jest do tego pokazu odpowiednio przygotowana. Wielkie miasto daje nieraz (w przenośni!) głodnym ciastka, a nagim lakierki, lub co gorzej, baletowe pantofelki, a najczęściej zdaje mu się, że dla prowincji wszystko jest dobre.
Otóż tak nie jest. Na prowincji jest mnóstwo bogatych księgozbiorów prywatnych i to doskonale dobranych. Jest ich stosunkowo o wiele więcej niż w miastach wielkich. Prowincja czyta może wolniej, niż wielkie miasto, ale zato o wiele dokładniej, poważniej, sumienniej i traktuje książkę na serjo. Nie jest zarozumiała, nie ma arogancji i tupetu, gdy nie rozumie, to nie potępia, ale domaga się wytłumaczenia, wyjaśnień, za które jest wdzięczna szczerze i serdecznie. To miałem niejednokrotnie sposobność
Strona:Jerzy Bandrowski - O małem miasteczku.djvu/16
Ta strona została przepisana.