Strona:Jerzy Bandrowski - O małem miasteczku.djvu/32

Ta strona została przepisana.

To była piękna wizja starych, kolorowych czasów. Echo barwne, żywe, sercu miłe, wzruszające i zmuszające do uśmiechu. Różnokolorowe iskierki, pełzające po stosie czarnych węgli. Sen o przeszłości, sen nie z tych czasów, nie z tego życia, a który jednak zdawał się mówić: — Dużo wy o tem dawnem życiu wiecie, dużo z niego rozumiecie? Osądź sam, choćby po strojach! — Jest w was takie życie zamaszyste i krwią gorącą tętniące?
Teraz już zapaliłem się do biskupian, zwłaszcza gdy z powodu przedstawienia „Księżok się żeni”, zaczęto ich porównywać z Łowiczanami, a nawet o ile słyszałem, urządzono na pokaz „Wesele Biskupiańskie“, jeszcze jedną regjonalną żywą wystawę etnograficzną. Biskupianie stali się naraz aktualni. Wobec tego chciałem się wybrać znów do Krobi, skierowano mnie jednak na Domachowo, drugiej stolicy biskupiańskiej, w której proboszczem jest znany i powszechnie znakomity i niezmordowany działacz społeczny, ks. Jan Ludwiczak.
Zdarzało się tak, że gdy zgłosiłem się do ks. Ludwiczaka, następnego zaraz dnia miał się odbyć w Domachowie rano ślub, na który mnie też uprzejmy ksiądz proboszcz zaprosił. Miałem tedy zobaczyć biskupian w pełnej paradzie.
Pojechałem końmi w chłodny, jesienny poranek, przejmujący ziąbem dotkliwym do szpiku kości, ale zato w kolorze błękitno-różowym, złotym pyłem przypudrowany. Jechałem doskonałym gościńcem przez równię, na której na uwagę zasługuje tylko mała stacyjka kolei lokalnej, znana „Taniecznica“. Według podania była tu kiedyś karczma, w której jakaś miejscowa Lya de Putti zatańczyła się na śmierć. Dziś chyba jeden wicher tańczy w tem pustkowiu w czas burz i śnieżyc zimowych. Droga była pusta, przez cały czas nie spotkałem ani żywej