Strona:Jerzy Bandrowski - O małem miasteczku.djvu/33

Ta strona została przepisana.

duszy. I tak, minąwszy wsi parę, wjechaliśmy do Domachowa.
Wieś duża, jak się później dowiedziałem, licząca pięćset dusz, ciągnąca się długim łańcuchem domów o białych ścianach i czerwonych dachach, ledwo wysterczających z osłaniającej je doliny. Na samem dnie dolinki naprzód oczywiście stawek, bodaj czy nie wierzbami tu i owdzie ocieniony, potem wieża i białe mury kościoła a tuż obok parterowa plebanja. U wjazdu do wsi spotkałem kilkanaście bryk, co świadczyło, że orszak weselny do wsi już zjechał.
Istotnie, zajechawszy przed kościół, ujrzałem przez otwarte jego drzwi płomyki świec na ołtarzu i ludzi w głównej nawie, dolatywała też urywana muzyka organów i coś w rodzaju śpiewu „organistego“. Obrzęd ślubny już się zaczął.
Czemprędzej pośpieszyłem do kościoła.
Świątynia jest niewielka, jasna, o ścianach pomalowanych na biało, bezpretensjonalna i przez to bardzo miła. Skromna. Przed ołtarzem stał w głównej nawie orszak weselny: Po prawej stronie kobiety i dziewczęta, po lewej mężczyźni, przeważnie młodzi, w środku przed ołtarzem para młoda.
Więc: Panna młoda jest panienką drobną, ubraną w jedwabny, czarny, bardzo wcięty w pasie staniczek z futrzanym kołnierzem i z rękawami futerkiem obszytemi. Na głowie ma czepek panieński, przeplatający włosy i podobny do korony, biały, bardzo nakrochmalony i rurkowany, z czerwonemi wstążeczkami, takąż na szyji krezę, ładnie podkreślającą jej drobną twarzyczkę o delikatnych rysach, wielce jeszcze dziewczęcą, a teraz pobożnie i poważnie skupioną. Czarna, jedwabna spódniczka, długa, suta, układa się szeroko, jak robron. Z pod spódniczki widać nóżki drobne w lakierowanych pantofelkach z wysokiemi obcasami. Przy niej pan młody