turkusowych, modrych, szmaragdowych i amarantowych. Te silnie barwne plamy przepysznie grają właśnie na tle sukien bogatych kształtem i kosztownym materjałem, ale barwą poważnych, a nawet poniekąd surowych. Wszystko to razem nie jest bynajmniej ani napuszone, ani ordynarnie krzykliwe, przeciwnie, w stroju tym widać prawdziwie wytworną dystynkcję, śmiały, lecz harmonijny dobór kolorów. Tu czuje się rasę.
Widok był piękny. W ciszy i miękiej światłości jakby załzawionego, rozrzewnionego poranku stali tu przed ołtarzem ci ludzie w strojach praojców. Miało się wrażenie, że się zostało cofniętym o jakie sto lat wstecz. Albo też, że te sto lat i wszystko, co przyniosły, niema żadnego znaczenia, że to nie jest istotne. Że aby zrozumieć, trzebaby dokładnie, całą duszą wmyśleć się w te stroje i to, co one znaczą, czego są wyrazem. Że to jest może właściwy wykładnik istoty rzeczy, podczas gdy wszystko inne to cienie życia, echa, które wiatr skądś przyniósł, ale echa pierzchliwe, płochliwe i bez większego, głębszego sensu, nie mogące zmienić tego, co ci ludzie w duszach swych na świat przynieśli. Po ojcach. Po bardzo długim szeregu ojców, dziadów, pradziadów, i że ta ich prawda wewnętrzna jest wieczna i żywa, nie te echa, nie gwizd lokomotyw, porykiwanie klaksonów i głuche dudnienie syren fabrycznych.
Dawno już nie widziałem ślubu, branego w takiem skupieniu ducha i z takiem namaszczeniem, z taką powagą i zrozumieniem doniosłości chwili. Widziało się, że ci młodzi biorą z sobą ślub naprawdę na całe życie i że wiedzą i myślą o tem. Przejęcie się ich obrzędem było wzruszające i, powiedziałbym, imponujące. I to było też coś, co dziś rzadko się widzi. W kościele była prawdziwie uroczysta atmosfera. Zdawało się, jak gdyby nad tym orszakiem
Strona:Jerzy Bandrowski - O małem miasteczku.djvu/35
Ta strona została przepisana.