Strona:Jerzy Bandrowski - O małem miasteczku.djvu/61

Ta strona została przepisana.
I.

Jeśli dusza od Boga ma swą doskonałość,
Będąc, jak jest, stworzona w jednem oka mgnieniu,
Nie zaś dzięki rozlicznych przyczyn współspłynieniu,
Jakżeby ją pęt śmierci wiązać mogła małość?

A przecie patrz: Nadzieja, żądza, radość, żałość.
Tak ją oszołomiły w jej ciemnem wiezieniu,
Że, choć czuje, nie widzi tego w swem omdleniu,
Którego widok sam już daje szczęścia trwałość,

Jakże mogą tę nędze burzyć się zuchwale
Przeciw wyższej istocie, łamać jej rozkazy?
Ona ma słuchać — one panować wspaniale?

I jakiegoż to lochu tak ją więżą głazy,
By nie mogła, frunąwszy przez tłum gwiazd na niebie,
Żyć wiecznie tylko w Bogu, umarłszy dla siebie?

II.

Kocham Cię i nie mogę nie kochać, tak mocna
Jest miłość ma i takie ogromne pragnienie,
By nastało zupełne nasze zjednoczenie,
Bym ja w Tobie, Ty we mnie rozpłynął się do cna.

Przecie chciałbym doczekać, kiedy ciemność nocna
Pierzchnie, kiedy mnie srogie wypuści więzienie,
Gdy szalone i ślepe minie odrętwienie
I wygnańca pochłonie kraina północna.

Śmieje się ziemia, niebo, przestworze i drzewa,
Ucichły dzikie burze, śpią spokojnie fale,
Słoneczko przenajzłotsze rozkosznie przygrzewa.

A ptaszkowie świergocą wdzięcznie: — Kto nie śpiewa?
Kto nie kocha? — A na to: — Ja. Bowiem ni radość,
Ni siły me nie czynią mej miłości zadość.

III.

Kto nie pokochał ciebie, Bernardino luby,
Niech nikogo już więcej nie kocha, a jeśli,
Niech kocha zło, zaś innym, co nad zło przenieśli
Dobro, niech postawi miłość czystej próby.