Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/124

Ta strona została przepisana.

Lekkie chrapnięcie wyrwało chłopca z zadumy; obejrzał się i spostrzegł, że ojciec, znużony widocznie spiekotą i pracą, zasnął.
Olbrzymie, rozłożyste, drzewo piło promienie słoneczne, jak gąbka wodę, przepuszczając na łysą czaszkę starca i spłowiały chiton małe i blade pieniążki słoneczne, płochliwe i znikające za najlżejszym ruchem liści.
Ikar przypatrywał się ciekawie śpiącemu ojcu; z twarzy mędrca znikł ów wyraz siebie świadomej twórczej myśli, która nadawała surowym i twardym rysom znamię majestatycznej powagi i niczem nieugiętej woli. Ikar nie bez niepokoju zauważył, że twarz ojca zmieniła się we śnie nie do poznania. Znikał gdzieś jego ojciec, wielki budowniczy Dedal a pozostawał tylko stary człowiek; na twarzy jego osiadał wyraz skupienia i wytężonej uwagi, jakby we śnie słuchał surowych rozkazów i wskazówek niewidzialnego dla nikogo demona. Zdawało się, jakby we śnie nurtowała duszę mędrca jakaś uparta, despotyczna myśl, myśl, której może sam Dedal nie znał, ale w imię której żył i pracował.
Ikar zadrżał i nagle przyszło mu na myśl, jakby ojciec jego, bezbronny i o niczem nie wiedzący, wplątany został w sidła jakiegoś demona, wykorzystującego jego pracę i zdolności dla swych tajemniczych celów.
Zarazem miał w rażenie, jakoby rozmyślając tak