Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/155

Ta strona została przepisana.

stara babina w białym czepcu, kiwając się i mrucząc coś niezrozumiale nad starym pergaminowym modlitewnikiem, którego żółte karty pełne były różnobarwnych liter...
Powiedz mi, czego tak ciągle wędrujesz? Nawet puch wierzbowy, gdy jesienią płynie przez powietrze, przecież osiądzie; nawet srebrne pajęczyny czepiają się ścierniska znużone przymusowym lotem... a ty wciąż błąkasz się po świecie... czemu?
— Nie wiem. Tęsknota jakaś ciągnie... czasami mi się zdaje, jakby serce moje było kłębkiem, z którego snuje nić czerwoną ktoś z oddali... więc szukam...
— Czego?
— A wiatru w polu — odpowiedział uśmiechając się wędrowiec.
— A jeszcze?
— Czasami... szukam zaklętej księżniczki, która, mówią, z katarynką i małpką w zielonej klatce, błądzi gdzieś po świecie... jest mi przyobiecana...
— Po czem ją poznasz?
— Gdy będę bardzo zmęczony, przyjdzie i położy mi dłoń swą na czole, a dłoń jej wonna będzie i delikatna jak płatek lilii, w oczach zaklęty będzie miała blask wiosennego nieba, a pocałunkiem lekkim pogrąży mnie w sen, w którym śnić mi się będzie serce moje, rozkwitłe w różę wielką, czerwoną i płonącą; wówczas oczy moje będą miały blask gwiazd przeglądających się w wodzie, a dusza moja