giemu, młodemu kupcowi, wynajął sobie ładne i przyjemne mieszkanko z szerokim widokiem na rzekę i tam mieszkał sam, ze starą służącą i małym pieskiem, którego bardzo kochał. Kupiec jeszcze nie był stary, a że pięknie i statecznie wyglądał, namawiano go często, aby się ożenił. Ale on się zawsze śmiał, mówiąc, że woli być sam, bo ludzie są źli i nie zasługują na miłość. Jemu wystarczyło zupełnie towarzystwo psa.
Piesek nazywał się Mikońcio.
Był to sobie zwykły kundel, ot, psina, jakich za dużo jest na świecie. Pięknością się wcale nie odznaczał. Sierść miał dość długą, skudłaczoną, czarną, ze spodu żółto podpalaną, mordkę małą, ale chytrą. Zato był bardzo mądry. I najgłupszy pies musiałby zmądrzeć w towarzystwie tak bogatego kupca, a Mikońcio nigdy głupim nie był. Znał dobrze całe miasto, wiedział, kiedy stróż bramę zamyka, a całe wieczory spędzał na pouczającej rozmowie ze swym panem; to znaczy pan mówił, a pies słuchał. I może za to właśnie pan psa tak kochał, że mu się Mikońcio nigdy nie sprzeciwiał. Mikońcio miał także i tę psią zaletę, że swego pana i dobrodzieja nigdy nie obgadywał i nie robił plotek.
Otóż temu kupcowi zamieszki były bardzo nie na rękę, ponieważ przeszkadzały mu w ulubionym trybie życia. Od lat wielu wychodził w pogodne dnie na przechadzkę, która zajmowała mu czas od śniadania do obiadu. W szerokiej, widnej ulicy,
Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/178
Ta strona została przepisana.