złą sławą cieszyła się w dzielnicy; więc to powiedzenie miało być bardzo dowcipne i jadowite.
— Kto tylko z psami żyje, jużci nie może wiedzieć, co się w świecie dzieje! — bryznął znowu aptekarz.
— Lepszy pies, niż głupi człowiek!
Aptekarz zwrócił na kupca swe jasne, wodniste oczy i poruszył wargami, jakby co przeżuwał. Już otwierał usta do odpowiedzi, która byłaby bardziej gorzką od chininy, gdy nagle jego partner krzyknął:
— Szach, szach!
— Powolutku, panie sędzio, powolutku! — zaczął partnera mitygować aptekarz.
— Gdzie Rzym, gdzie Krym?
I zapomniawszy o kupcu zajął się grą.
Kupiec rozgniewany zapłacił i wyszedł.
— Noga nasza tu więcej nie postanie, rozumiesz Mikońciu?
Pies nic nie odpowiedział, ale posmutniał. Znajomi kupca dawali mu tu po kawałku cukru lub bułeczki z masłem; trzeba się teraz będzie wyrzec przysmaków.
A kupiec zły, szedł i gderał. Gderał na cały świat, na ludzi, na wojsko, na złe czasy. I pewnie, jak się było nie gniewać? Taki ładny czas, a on się tu wałęsa po dusznych uliczkach, zamiast siedzieć pod drzewami, oddychać świeżem powietrzem i przyglądać się tylu ciekawym rzeczom.
Zamyślony, ani nawet nie zauważył, jak minął
Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/181
Ta strona została przepisana.