Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/190

Ta strona została przepisana.

dumna i nie pozwalała nikomu na postponowanie ich trywialną nazwą, jak „nóżki“, o ordynarnej „nodze“ wcale już nie mówiąc.
Kiedy z książkami wybiegła na ulicę, zdawało jej się, że wszyscy patrzą na jej lakierki.
Zmieszała się.
— Ostatecznie, nic w tem dziwnego — pomyślała po chwili — tak powinno być.
Więc, dla upewnienia się, czy wszystko w porządku, rzuciła jeszcze raz okiem na migające, jak dwa jasne płomyki, koniuszki trzewiczków, i, zadowolona z siebie i ze świata, pobiegła przed siebie, szczęśliwa ze swych dwunastu lat i nowych lakierków, na stukających po bruku wysokich, „zgrabniutkich obcasikach“.
Rozumie się, że nie przeszła koło żadnej szyby wystawowej, nie rzuciwszy na nią wprzód okiem.
Na głównej ulicy, zwolniła kroku.
Był mroźny, suchy ranek styczniowy. Słońce ledwo w stało. Leżący tu i ówdzie na dachach domów zmarznięty śnieg, lśnił się srebrno-różowym blaskiem, okna domów grały jaskrawo-żółtą łuną.
Niusieńka poznała, że ma jeszcze dużo czasu.
Oto przeszedł koło niej jakiś brodaty pan w wysokiej, barankowej czapce. Niusieńka nie znała go, nie wiedziała skąd i dokąd idzie, wiedziała tyle tylko, że jeśli go spotka na ulicy koło tego zegarmistrza, to ma jeszcze najmniej dwadzieścia minut czasu.