Ma się ku wiośnie...
Błękit nieba ciemnieje, a przez przestworza, radośnie kwiląc, lecą z południa chmury ptactwa... Serca ludzkie, chore tkliwością rozwijających się pączków kwietnych, śnią modlitwy długie, wonne i skrzące, jak różańce z żywych kwiatów, jak zachwycona pieśń słowika, brzmiąca w jaśminowym gąszczu w noc księżycową... I ludzie pragną baśni...
Któż z nas nie przeżył swej złotej powiastki? Nie jest to ta wielka baśń, którą słońce opowiada szerokim łanom zbożowym, obłokom bujającym w przestworzach, lasom szumiącym na stokach gór lub wodom mórz szafirowych. Inna jest powiastka małego promyka słonecznego, który, wdarłszy się w serce jak w szary zmrok ubogiej izdebki, zatrzepoce niby złota struna, cichą, melodyjną pieśnią. I znika, jak dobry duch, pozostawiając po sobie złocistą poświatę, cichą, radosną, jak konające echo wesołego śmiechu i silną, odurzającą woń róż.
Złota powiastka!
Każdy z nas ją przeżył w prostocie swego serca. Lecz jedni wyśmiali, drudzy zapomnieli, a inni wzruszyli ramionami i rzekli:
— Cóż nam po kwiatach?
Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/199
Ta strona została przepisana.