waryat“. Obaj chłopcy, mimo różnicę wieku, lubili się bardzo i żyli z sobą w przyjaźni.
— Cóż ty, Wiciu, będziesz w zakładzie robił? — pytał go po drodze wuj Józef.
— Pójdę do czytelni na gazety, a potem zagram w „tennisa“.
— Kiedy ja mam już zamówioną partyę. A potem, mam być przed obiadem u pani Träncken.
— Hm. To znaczy, że jesteś zajęty.
— Tak.
— A wuj?
— Na mnie się nie oglądajcie. Mam interesy w zarządzie.
— Czyli, że ja będę cały dzień sam...
— Z pewnością spotkasz znajomych.
Ale Wicio znajomych nawet nie szukał. Przeszedł się po zakładzie, przekonał się, że jak wszędzie, tak i tu jest Włoch, sprzedający „souvenirs“ z oliwnego drzewa i weneckie „millefiori“, przerzucił parę pism, przyglądał się przez chwilę partyi tennisa, poczem oburzony do najwyższego stopnia „homeopatycznemi“ minami chorych, wybrał się pieszo w powrotną podróż do dworu. Po drodze podniósł machinalnie kamyczek i chciał go trzymanym w ręce prętem podbić do góry. Nie udało mu się. Mruknąwszy coś o złośliwości przedmiotów martwych, zabrał się do poskramiania hardych kamyczków. Kiedy wreszcie po godzinnem ćwiczeniu udało mu się musnąć prętem jakiś uleglejszy kamyczek
Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/37
Ta strona została przepisana.