niej o to żal. Bo „ciocia Marynia“ była taka wesoła i miła!
— Osaczona! Osaczona! — szepce pani Walerya, zapalając nerwowo papierosa.
Czuje jakby jakąś podstępną zemstę w tem wszystkiem.
Zaco?
Niedawno czytała jakąś książkę — nie pamięta teraz ani tytułu, ani autora — powiedziano tam, że świat jest równaniem matematycznem o niezmiennych wartościach, że dobro i zło nie na tamtym, ale już na tym świecie, spotykają się z nagrodą i karą. Dawniej, kiedy była jeszcze dzieckiem, wierzyła w to. Każdą migrenę lub nieprzyjemność uważała jako karę za jakieś przewinienie — i to przewinienie zawsze się znachodziło. Ale w czem-że tu jest jej wina?
Kochała swego męża?
Tak. Wyszła za niego z miłości. Oddała mu się bez zastrzeżeń, jak mu oddała swój posag.
— Rzecz dziwna! — myśli pani Walerya. — Że ten człowiek lepiej się umiał obchodzić z pieniędzmi, niż z duszą ludzką. Posag pomnożył w dziesięcioro — mnie zmarnował!
— Ale — odpowiada jej jakiś głos — on mógł z tymi pieniędzmi robić, co chciał, a z tobą nie!
— Przecież razem budowaliśmy to życie. Kochałam go, dzieliłam z nim jego powodzenie i niepo-
Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/42
Ta strona została przepisana.