tego, że mnie wujeńcia wtajemniczyła w te sprawy, bo widzę, że wujeńcia poomacku szuka drogi...
— Jemu tu nie może być źle. Jest przecie w domu! — odpowiedziała pani Walerya stanowczo.
— Ha, to ja się omyliłem! — urwał naraz Wicio.
— Tak, omyliłeś się — mówiła pani Walerya spokojnym, zimnym głosem. — Adaś jest dzieciak, nie zdający sobie sprawy z tego, co robi. Adaś jest dzieciak, dzieciak, dzieciak!
Głos jej się złamał, zakrztusiła się łkaniem.
Wicio podbiegł ku niej — zachwiała się na nogach.
Posadził ją na fotelu i pogłaskał pieszczotliwym ruchem po ręce.
— Wujeńciu — nie trzeba! Taka dama dumna, wyniosła, panująca nad sobą — traci wujeńcia linię. Trzeba być naprawdę konsekwentnym. Trzeba być z marmuru, a nie udawać tylko marmur, jak gipsowa karyatyda.
Ale pani Walerya już przyszła do siebie.
— Dziękuję ci, Wiciu! dziękuję. Idź spać, późno już bardzo, jesteś z pewnością zmęczony. Dobranoc.
— Nie potrzebuje wujeńcia czego?
— Nie, nie, wszystko mam przygotowane, pod ręką. Dobranoc.
Pocałował ją w rękę i wyszedł. Słychać było, jak schody skrzypiały pod jego stopami, potem zgrzytnęły zawiasy.
Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/64
Ta strona została przepisana.