słońce, jasne dni, las, niebo i dzieci, których tyle wychował przez całe życie. Spędził je przecie prawie całe między temi nierozwiniętemi duszami, w których było wprawdzie nieraz wiele zamętu, ale które zawsze są czyste i szczere.
A prócz tego uwielbiał starą Grecyę z jej bohaterskiemu walkami, z jej inteligencyą naiwną, żywą, a tak subtelną, z tą intuicyą niezawodną ludzi dobrej rasy o zdrowych instynktach. Radby był nieba przychylić swoim wychowankom — ale nieba greckiego, o błękicie gorejącym, przepojonym złotem słonecznem, nieba, pod którem musi się myśleć swobodnie, pięknie i szlachetnie.
Więc, pieszcząc duszę najczystszemi maksymami szlachetnej greckiej filozofii, układał i pisał książkę o wychowaniu — gdzieby dzieci były, jak kwiaty, wygrzewane promieniami miłości całego społeczeństwa. Nie myślał o żadnej reformie społecznej, marzył tylko poemat, pełen serdecznej, tkliwej miłości człowieka, który zakochany jest w pięknej myśli.
Jeśli kiedy życie zmąciło jego duszę, dolawszy do niej żółci i goryczy, to męty dawno już osiadły, a wykwitać poczęły między niemi drobne, świecące kryształki.
Ale dzieło szło naprzód bardzo powoli i nazwać by je można było raczej pamiętnikiem cichych marzeń, niż książką, któraby miała na celu rozwinięcie jakiejś idei.
Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/77
Ta strona została przepisana.