i utrapienia, ale nawet nie poczuwa się do żadnej winy.
— Sam wracałeś? — spytała nagle nieswoim, drżącym głosem.
— Co?
Zaczerwieniła się i milczała. Trudno jej było powtórzyć pytanie.
— O co się pytałaś? — mówił Śnieżko, składając dziennik. — Nie. Podprowadziła mnie pani Helena.
— Dziwna pora do przechadzki, zwłaszcza z obcym mężczyzną...
Czuła, że nie powinna była tego mówić, ale nie mogła zapanować nad sobą.
Śnieżko spojrzał na nią niechętnie.
— Migrenę dziś ma i wyszła się przejść, — rzekł spokojnie, — a już ja chyba obcym nie jestem.
— Nie wiem, jakie stosunki łączą cię z panią Heleną, w każdym razie jest wdową i powinna na siebie uważać.
— Zapominasz, Zosiu, że ja jestem żonaty — uśmiechnął się Śnieżko.
— Bóg wie, kto z nas o tem zapomina!
— Zosiu, Zosiu! Nie wstyd ci?
Widział, jak skulona na krześle drżała, zasłonięta chustką, tak, że nawet twarzy jej nie było widać.
— Doprawdy, nie rozumiem, skąd ci podobne myśli do głowy przychodzą, — mówił łagodnie, —
Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/84
Ta strona została przepisana.