z rękawem nieposłusznego płaszcza, wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, i szybkim krokiem skierował się przez ogród ku kuchni.
W drzwiach jednej z dacz [1] pojawił się jakiś drągal w brudnej i oberwanej koszuli, z miednicą w rękach i patrząc sennie, chlusnał brudną wodą na ścieżkę. O mało nie oblał Zauchy, który go zmierzył oczami i już chciał zwymyślać, gdy wtem usłyszał
— Dzień dobry kochanemu panu doktorowi! jakże się spało?
Z za węgła „daczy“ wyszedł wójt gminy wygnańczej radca Kondolewicz, wysoki w rozpiętym żółtym płaszczu i w sportowej czapeczce, z pod które] aż na kołnierz, niekoniecznie zresztą czysty, sięgały mu kosmyki dawno nie podstrzyżonych włosów.
— Jedziemy? ~ spytał, witając się z Zauchą z przesadną, nieszczerą serdecznością
— Tak. Muszę załatwić pewne sprawunki. Tak mieszkać trudno. Tu najniezbędniejszych rzeczy brakuje.
— Zapewne. Skromnie żyjemy! — z dziwnie fałszywym akcentem rzekł Kondolewicz.
Szli w stronę kuchni gminnej, pobielanej szopy, wciśniętej w kąt ogrodu za obdrapanemi dworkami.Z komina kuchni biło prosto w blado-błękitne niebo jesienne białe pasmo dymu, na końcu rozczapierzone i złotawo-różowe w świetle rannego słońca.
— Ostrożnie, panie doktorze, niech pan idzie po desce, bo tu zawsze błoto — napominał radca.— Pomyje i nieczystości Michalinka wylewa wprost przed kuchnię.
— Jak pan to może tolerować! — sarknął Zaucha.
- ↑ Dacza — willa letnia, budowana z drzewa. Okolice miast rosyjskich są ich pełne. Emigranci i wygnańcy polscy podczas Wielkiej Wojny w Rosji przeważnie mieszkali w takich daczach podmiejskich.