Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/104

Ta strona została przepisana.

— Panie radco! — poddał mu wzburzony Dyrcz — może pan do jenerała Brusiłowa napisze !
— A choćby i do Brusiłowa! — rozpędził się radca. — Takie śliczne paciuki!
I kipiąc zemstą, ruszyli po zdobycz do Lesowego.
Ale i tam spotkał ich gorżki zawód. Już przed spisaniem inwentarza gwałtownie, z dnia na dzień, zaczęła ubożeć kuchnia i teraz, wyjąwszy najniezbędniejsze przedmioty i kilka przepalonych garnków, nic w niej nie znaleziono. Noże, łyżki i widelce je-jeszcze poprzedniego dnia rozebrali między siebie „na pamiątkę" członkowie gminy, tak, iż pan Dyrcz zyskał tylko cztery łyżki, jeden nóż i dwa widelce. Spiżarnia nieźle zaopatrzona była w groch, krupy i mąkę, i na nieszczęście dla Skowrońskiego, znalazł się też w niej także spory worek bobkowego liścia, przez panią Skowrońską prawie zupełnie nie używanego.
Radca był wściekły.
— Ładnie wyprzątnięto kuchnię przed naszem przybyciem! — narzekał. — I to jest fuzja gmin! Jeden nóż i dwa widelce! Nawet cukierniczki niema, a przecie jeszcze wczoraj ją widziałem... Pewnie wszystko pochowane.
Ośmielony takiemi odezwaniami się sztab zaczął sarkać głośno, aż wreszcie Dyrcz oświadczył przed kimś z Lesowego, że pani Skowrońska przywłaszczyła sobie cukiernicę.
Jakim cudem dowiedziała się o tem pani Skowrońska — nie wiadomo, dość na tem, że w małą chwilę później wpadła do kuchni nieubrana jeszcze, w brudnej chustce zawiązanej na głowie, zielona z irytacji, z oczami jak rozrzarzone węgle i już gwizdnął w kuchni jej wysoki, rozpętaną złością nabrzmiały głos:
— Ja ukradłam cukiernicę? Ty to śmiałeś powiedzieć, ty fagasie lokajski, ty podła duszo lokaj-ska, ty batiaru!