— Cóź, bezsilny jestem, nie mam żadnej egzekutywy!
— Wpływu moralnego na ludzi pan nie ma!
— Moralnego! — zaśpiewał drwiąco radca Kondolewicz.
— Pan nie wierzy w siłę moralną, pan wierzy w rózgi — rzucił mu Zaucha, otwierając drzwi do kuchni, z której buchnął ckliwy, mdły zapach tanich potraw, tłuszczu, letniej wody, wyziewów ludzkich i starej odzieży.
Kuchnia dość duża i wybielona, przypominała czeladnią. Środek jej zajmował ogromny piec. Sciany wylepione szarym, grubym papierem i gazetami, czyjś naiwny gust przybrał jedliną i upstrzył taniemi widokówkami. Na jednej ścianie wisiała mapa Polski i Matka Boska Częstochowska w czerwonej i niebieskiej sukience, obramowana sosnowym wiankiem, w który powtykano różyczki z różowej bibułki. Pod ścianami ustawiono długie, proste, czysto umyte stoły na krzyżakach. Na stole stał dzbanuszek z więdnącemi, jesiennemi kwiatkami. Od pieca rozchodził się zapach prażonego mleka i chleba, który,,pokrajany na cienkie kostki, suszył się na blasze.
Zaucha usiadł w kącie przy stole, a po chwili dziewczyna kuchenna przyniosła mu potężną kromkę czarnego chleba i szklankę słodzonej herbaty z mlekiem. Posolił chleb i jadł, popijając gorącą „bawarką“.
Stojąc przy stołach, szybko i w milczeniu` pili herbatę młodzi chłopcy, którzy jechali do szkoły. Wyglądali wszyscy mizernie, a w tanich, nieeleganckich i nie nowych płaszczach, nawet biedno.
Koło pieca z pretensyonalnem namaszczeniem kręcił się kucharz gminny, Dyrcz, trzydziestoletni blondyn o porcelanowej twarzy, w której płonęły szafirowym ogniem olbrzymie słodkie a bezmyślne oczy, z długiemi jak u panny rzęsami. Takież panieńskie rumieńce, symetryczne, okrągłe, purpurowe, gorzały na jego gładkich policzkach. `Jasne wąsiki były wybrylantynowane i podkręcone starannie nad
Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/11
Ta strona została przepisana.