Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/116

Ta strona została przepisana.

się wśród nieustannego grzmotu dział. Wreszcie Czech mnie puścił, zaleciwszy ostrożność w wygłaszaniu poglądów — mam wrażenie, że on miał orjentację rusofilską. Ale puścił mnie. Niechże pan doktor sam powie, czy to nie był terror? Cóż miała robić ta młodzież, jeśli ona nie mogła nawet wysłuchać zdań przeciwnych, bo ich wygłaszanie było zakazane! Mnie tym sposobem rząd austrjacki bynajmniej nie przekonał, przeciwnie, od tej chwili zrozumiałem, że moim obowiązkiem jest agitować przeciw legjonom.
— A cóż? Brata pan uratował?
— Owszem. Chodzi na uniwersytet w Moskwie. Nie jego jednego uratowałem od tego szalonego kroku.
Rozmowa przeciągnęła się do późnej nocy. Pokazało się, że nawet tu, w małym pokoiku wygnańczym, orjentacje się zcierają i jedności niema.
Jakoś w tym czasie pewnego popołudnia przyniósł Kondolewicz wiadomość o akcie listopadowym. Myślał, że zrobi tem senzację, ale nie udało mu się. Pani Skowrońska była zła, bo Kasia nie chciała jej przyjąć prania, Skowroński ledwo coś bąkał, na Helence ta wiadomość nie sprawiła żadnego wrażenia. Tylko Zaucha ożywił się.
— Jest to szatański podstęp — mówił — i to podstęp bardzo dla nas niebezpieczny, bo dzięki niemu możemy się wplątać teraz w wojnę, która nietylko musi być przegrana, ale skompromituje nas w oczach całego świata. To zależy od instynktu narodowego, w który ja mimo wszystko wierzę. Część inteligencji możeby się angażowała, ale lud, który własnemi oczami patrzał na zdruzgotanie takich potęg, jak Austrja i Rosja, nie zawierzy wojnie swego losu... A jeśli rzeczy tak stoją, to akt listopadowy nie jest niczem innem, jak tylko przyznaniem się do słabości... Niemcy czują, że muszą przegrać. W duszy niemieckiej już kiełkuje strach... Ta dusza jest nadłamana...
— A ja widzę zupełnie co innego — tłómaczył Kondolewicz. — Niemcy, czując się pewnymi siebie, zabierają się do urządzenia Europy środkowej... Darmo